Objawia się entropią
efemerydą szaleństwa
spowita w obłoki
nadchodzi fanatycznym tchnieniem
w krótkich interwałach czasu
w cyklicznych odstępach
jego postać humanoidalna
Dozą czarnej materii
kształtuje slogany
w genetycznych uchybieniach tkanek
i przemierza przestrzeń
zapisując credo na tablicach z kamienia
składowanych w kolebce istnienia
wykonanej według sferycznego wzorca
Upływ czasu
rozszczepia pryzmatem światła i ciemności
podwieszonym
pod sklepieniem odwiecznego milczenia
jakby nie miał chęci
na dalsze rozmnażanie słowa
w ulepszonej wersji
Zwiastując oczywisty koniec tego świata
wybacza
choć nie umie wybaczyć
sięgając do przyszłych pokoleń
falami potopu
Kiedy boli mnie ząb
to wiem że nie boli mnie śmierć
a jedynie życie
spięte błyskawicznym zameczkiem różańca
i kolczastym drutem
z cierniowej korony Chrystusa
wybaczam gdy sięgam i ja
do przyszłych pokoleń
by pozbyć się zęba
czuję ich męczarnie
To nie obowiązek utkany ze śmierci
napawa mnie lękiem
gdy podążam w bezszelestny sposób
tropami astralnego zabójcy
Bym domknął powieki
granicą absurdu
niebawem załamie mi czas
a potem i przestrzeń
by wyczerpać mój limit na szczęście
Równoległym tętnem któregoś z zaświatów
zamieni mi życie
w kolejny przywilej cierpienia
Uniwersum uwolni mnie znów z bezbożnego łona
i z martwych powstanę
jako mięsożerny kawałek kosmicznej substancji
z zaprogramowanym instynktem działania
na przyszłość
z orientacją na sukces po trupach
Mój Demiurg zwycięzca
określi raz jeszcze
sekwencją milczenia
i żeńskim pierwiastkiem miłości
i smutku
mój ból jako radość życia
Jak zwyle jestem pod wrażeniem…nawet da się słyszeć muzyką Twoje słowa…
PolubieniePolubienie
Jak zwykle, jestem wdzięczny za obecność…
Pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jedna z lepszych..a może najlepsza praca jaką miałam przyjemność czytać Edwardzie. Ukłony niskie. !
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak.
Sam jestem zdumiony.
Jest w tym jakiś nieokiełznany, niedający przewartościować się lęk i poczucie zmierzchu, niedające pogodzić się z życiem.
Ostatni element, akcent ze śpiewnika łabędzia, płomień starego świecznika i bójka z Aniołem na pustyni.
A mózg rozpada się na biliony kropli, odłamki powietrza nakłuwają twarz, a okruchy strzaskanego słońca, bezszelestnie krwawią nieruchomą przestrzeń odbierając wzrok.
Po takim spektaklu ciężko się pożywiać. Znika nagle uczucie łaknienia, a pojawia się dokuczliwe zmęczenie niczym Ostateczny Sąd.
PolubieniePolubione przez 1 osoba